MENU

2/16/2018

O tym, jak znalazłam się w Kambodży bez paszportu!

Hejka! :) Opowiem Wam dzisiaj o przygodach, jakie mieliśmy z dostaniem się do Kambodży. Będą też piękne zdjęcia z Angkor Wat i legenda o tym, jak to się zaczęło :) Zapraszam!


Kambodża to prawdziwy azjatycki skarb. 

Nie będę oryginalna, jeśli powiem Wam, że chciałam odwiedzić majestatyczny Angkor Wat od chwili, gdy zobaczyłam przygody Lary Croft kręcone w tym miejscu ;) Była w tym jakaś magia, totalnie nierzeczywisty świat - i wiecie co? 
 

 



Faktycznie można tak się tam poczuć!

Co prawda, trzeba się trochę wysilić, żeby uciec od tłumów turystów, ale to możliwe - wystarczy wybrać jakąś mniej znaną, czy bardziej zniszczoną świątynię, te już nie są tak chętnie zwiedzane. Zazwyczaj turyści (tak jak my) spędzają w samym Angkor jeden dzień, góra dwa, więc chcą zobaczyć, to, co najpopularniejsze. Zwiedzaliśmy niespiesznie, nie chcieliśmy zapamiętywać dat powstawania poszczególnych świątyń, czy kolejnych zniszczeń, chcieliśmy po prostu wczuć się w klimat tego miejsca. 





 




A jak się tam znalazłam? 

Wspominałam Wam opisując Tajlandię, że po objeździe całego kraju pojechaliśmy do Pattaya na odpoczynek. Mieliśmy tam spędzić cztery, albo pięć dni i wrócić do Bangkoku na przelot do Polski. Już po pierwszym, kiedy poleżeliśmy na plaży i poopalaliśmy się na Wyspie Koralowej Koh Larn, stwierdziliśmy, że chcemy więcej :) Tajlandia graniczy z Kambodżą, ale od Pattaya jest do pokonania spory kawałek. Byliśmy jednak już tak długo w ciągłej drodze, że zupełnie nas to nie odstraszyło ;) Zdecydowaliśmy się wybrać do Angkor Wat. W Pattaya znaleźliśmy małe biuro podróży, które organizowało wycieczki w tę i z powrotem, z załatwieniem wiz, bez spędzenia wielu godzin w w kambodżańskich przedstawicielstwach dyplomatyczno-konsularnych. A to bardzo ważne, bo zależało nam na czasie.


Wykupiliśmy taką wycieczkę, w cenie był przejazd w dwie strony, opiekun na granicy i noclegi. Następnego dnia bardzo wczesnym rankiem pod hotel podjechał mały busik, który miał nas (byliśmy w siedem osób) dowieźć do granicy. 









  

I tu zaczęły się trudności. 

Kierowca był totalnie szalony (i to w tym złym znaczeniu tego słowa, niestety). To była jazda bez trzymanki, pędziliśmy strasznie, łamiąc wszystkie możliwe przepisy - włącznie z ciągłym wyprzedzaniem na podwójnej ciągłej. Były momenty, kiedy nasz kierowca po prostu sobie jechał przeciwnym pasem, a auta z naprzeciwka zjeżdżały na pobocze! Najpierw prosiliśmy go, żeby jechał wolniej, bezpieczniej, ale on tylko machał ręką. Potem chłopaki byli już ostrzejsi, a on wciąż nic sobie  z tego nie robił. W końcu wszyscy krzyczeliśmy, że chcemy wysiąść i żeby się zatrzymał. I tak zrobił - zjechał na pobocze i powiedział, że nas tu zostawi. Byliśmy załamani - bo złapanie stopa dla siedmiu osób graniczyło z cudem! Ktoś z nas spisał numery rejestracyjne i złapał za telefon, że dzwoni na policję - i nagle szok, nasz pan kierowca zaczął nas przepraszać i błagać, żebyśmy nie dzwonili i wsiedli z powrotem, obiecał, że dalej będzie jechał ostrożnie. Lekko zestresowani wsiedliśmy, i na szczęście reszta drogi była już bezpieczna. 

Kiedy dojechaliśmy do granicy, doszedł do nas opiekun, który miał nam pomóc z wizami i wsadzić do kolejnego busa po stronie Kambodży. W strefie między Tajlandią a Kambodżą wziął od nas paszporty i powiedział, że idzie po wizy. Czekaliśmy ok 40 minut, aż podszedł jakiś celnik i machnął nam, że mamy przejść na teren Kambodży. Tam czekał nasz opiekun z busem. 

Ale! ... nie miał naszych paszportów - powiedział, że formalności długo by trwały i paszporty dowiezie nam do hotelu, który jest niedaleko. 



To brzmi strasznie nieodpowiedzialnie - oddaliśmy paszporty jakiemuś obcemu człowiekowi, byliśmy bez żadnych dokumentów w Azji. Teraz sobie wyobrażam jakieś czarne scenariusze, jakie mogły się wydarzyć, ale nasza historia się dobrze skończyła. Ufff! Dojechaliśmy do hotelu, zjedliśmy obiad, odświeżyliśmy się, a wieczorem nasze paszporty dotarły do nas bezpiecznie, z wklejonymi wizami. Podróż powrotna była już spokojniejsza - po przekroczeniu granicy z Tajlandią, czekał na nas nasz znajomy kierowca, ale jazda była - w miarę - ostrożna ;) Wróciliśmy na czas, a niedługo później opuszczaliśmy już Pattayę, by ruszyć w stronę Bangkoku i dalej - Europy i domu :)

Nie muszę Wam mówić, że zwiedzanie Kambodży "na relaksie" zaczęliśmy dopiero, kiedy mieliśmy przy sobie dokumenty ;) Dzisiaj pokażę Wam sam Angkor Wat, a w następnym wpisie opowiem o wietnamskich wioskach na wodzie.














 




Angkor Wat - Świątynia w sercu dżungi

Nic dziwnego, że Angkor pobudza wyobraźnie scenarzystów - jest naprawdę niesamowity. Miejsce to przez pół milenium było stolicą najpotężniejszego królestwa południowo-wschodniej Azji – Imperium Khmerskiego. To ogromny zespół pałaców i świątyń w samym sercu gęstej dżungli.






Angkor Wat jest największą na świecie budowlą religijną - ma powierzchnię 200 ha (!).

"Khmerowie stworzyli tu model hinduistycznego Wszechświata, miasto, stolicę, ale przede wszystkim świątynię poświęconą bogowi Wisznu. Jej ciągnące się setkami metrów ściany pokrywają kamienne reliefy przedstawiające sceny bitewne z walk ludzi i bogów, wyobrażenia zdarzeń historycznych, a nawet wizje nieba i piekła. Na każdej z nich tysiące postaci prawie naturalnej wielkości, a każda o innej twarzy, w unikalnej pozycji."





Nazwa Angkor pochodzi od sanskryckiego słowa oznaczającego miasto. Do dziś w używanym w Kambodży języku khmerskim znaczy „stolica” lub „święte miejsce”.












Miejscowa legenda głosi, że jego budowa rozpoczęła się od  wygnania z dworu w Delhi hinduskiego księcia Preah Tonga przez ojca. Napotkał on na piaszczystej plaży u wybrzeża oceanu, piękną córkę króla węży, w której zakochał się bez pamięci. Jej ojciec podarował młodym wyłaniający się z wody ląd zwany "Kambudżą", na którym wznieśli Angkor. :)






W następnym wpisie opowiem Wam trochę o samych kambodżańskich Khmerach. Mam nadzieję, że dzisiaj Wam się podobało i że wrócicie niedługo zobaczyć dalszy ciąg :)

Buziaki!

Copyright © 2017 Happy life plan